Większość z Was już pewnie wie, że od października (czyli od obecnego numeru) InStylem zarządza nowa redaktor naczelna – Piotra Zacharę zastąpiła na tym stanowisku Anna Ibisz. Muszę przyznać, że bardzo obawiałam się tej zmiany; wiadomo, że przewrotka na takim stanowisku zawsze pociąga za sobą mniejsze lub większe przewrotki w samym piśmie (tu chociażby casus magazynu Film, który kochałam, dopóki redaktorem naczelnym nie został Marcin Prokop). Chociaż oczywiście, dużo bardziej widać to w czasopismach oryginalnych, niż tych importowanych zza granicy. Niepokój podsycał także fakt, że przed objęciem stanowiska naczelnej InStyle’a, Anna Ibisz była szefową koszmarka pt. Joy, który w mojej głowie nierozłącznie kojarzy się z czasopiśmienniczą miernotą, tandetą, siódmą wodą po Cosmopolitan (którego też nie cierpię), i generalnie – ze wszystkim, co najgorsze.
Ale jednak – no alarms, no surprises. Widocznie InStyle jest zbyt odtwórczy, żeby zmiana naczelnego mogła wywołać jakąkolwiek rewolucję, albo po prostu – za mało czasu minęło by zauważyć poważne zmiany. Układ, wygląd i styl są więc dokładnie takie, jak zwykle. W sferze treści dominuje ogromniasty przegląd kosmetyków Best Beauty Buys – choćby z tego powodu listopadowy numer można w ciemno polecić wszystkim kosmetoholiczkom :)
Na pochwałę zasługuje również piękna, buduarowa okładka z J.Lo. Kolorystyka i stylizacja pasowałyby wprawdzie raczej do lutowego, walentynkowego numeru, ale co tam – ważne, że jest ładnie, nie czepiam się.
Dużym rozczarowaniem okazał się za to artykuł o gwieździe okładki. Przez ostatnie 3 miesiące InStyle przyzwyczaił mnie do wywiadów na bardzo dobrym poziomie, których bohaterkami były kolejno: Maja Ostaszewska, Magdalena Popławska i Magdalena Boczarska. W prowadzonych przez Piotra Zacharę rozmowach widać było inteligencję, głębię i – przede wszystkim – autentyczną fascynację osobowością aktorek. A tu listopadowy numer serwuje napompowane jak cheeseburger tekścicho, którego autor próbuje udowadnić, że życie pani Lopez nie jest wcale takie łatwe, jak może się nam wydawać, albowiem… dręczą ją paparazzi. Biedaczka nie może popatrzeć sobie na morze, bo jej chłopak musi zasłaniać taras ręcznikami (true story). Ach, te problemy pierwszego świata! Chociaż w sumie, co ciekawego można napisać o J.Lo, poza tym że ma spory tyłek i zachcianki rozpieszczonej diwy? To już lepiej kreować ją na ofiarę okrutnych mediów.
Ostatecznie, nie ma dramatu. Mam nadzieję, że gwiazdy z następnych miesięcy będą lepiej opisane i ciekawsze. Pomału męczy mnie już stricte lifestyle’owa formuła InStyle’a, w gruncie rzeczy potrzebuję w pismach więcej psychologii.
Tymczasem biorę się za czytanie świeżutkiego, listopadowego Glamour – złośliwa recenzja już niebawem (nie mogę przemilczeć kolejnej paskudnej okładki). Stay tuned!