„InStyle” 11/2012

Większość z Was już pewnie wie, że od października (czyli od obecnego numeru) InStylem zarządza nowa redaktor naczelna – Piotra Zacharę zastąpiła na tym stanowisku Anna Ibisz. Muszę przyznać, że bardzo obawiałam się tej zmiany; wiadomo, że przewrotka na takim stanowisku zawsze pociąga za sobą mniejsze lub większe przewrotki w samym piśmie (tu chociażby casus magazynu Film, który kochałam, dopóki redaktorem naczelnym nie został Marcin Prokop). Chociaż oczywiście, dużo bardziej widać to w czasopismach oryginalnych, niż tych importowanych zza granicy. Niepokój podsycał także fakt, że przed objęciem stanowiska naczelnej InStyle’a, Anna Ibisz była szefową koszmarka pt. Joy, który w mojej głowie nierozłącznie kojarzy się z czasopiśmienniczą miernotą, tandetą, siódmą wodą po Cosmopolitan (którego też nie cierpię), i generalnie – ze wszystkim, co najgorsze. 

Ale jednak – no alarms, no surprises. Widocznie InStyle jest zbyt odtwórczy, żeby zmiana naczelnego mogła wywołać jakąkolwiek rewolucję, albo po prostu – za mało czasu minęło by zauważyć poważne zmiany. Układ, wygląd i styl są więc dokładnie takie, jak zwykle. W sferze treści dominuje ogromniasty przegląd kosmetyków Best Beauty Buys – choćby z tego powodu listopadowy numer można w ciemno polecić wszystkim kosmetoholiczkom :)

Na pochwałę zasługuje również piękna, buduarowa okładka z J.Lo. Kolorystyka i stylizacja pasowałyby wprawdzie raczej do lutowego, walentynkowego numeru, ale co tam – ważne, że jest ładnie, nie czepiam się.

Dużym rozczarowaniem okazał się za to artykuł o gwieździe okładki. Przez ostatnie 3 miesiące InStyle przyzwyczaił mnie do wywiadów na bardzo dobrym poziomie, których bohaterkami były kolejno: Maja Ostaszewska, Magdalena Popławska i Magdalena Boczarska. W prowadzonych przez Piotra Zacharę rozmowach widać było inteligencję, głębię i – przede wszystkim – autentyczną fascynację osobowością aktorek. A tu listopadowy numer serwuje napompowane jak cheeseburger tekścicho, którego autor próbuje udowadnić, że życie pani Lopez nie jest wcale takie łatwe, jak może się nam wydawać, albowiem… dręczą ją paparazzi. Biedaczka nie może popatrzeć sobie na morze, bo jej chłopak musi zasłaniać taras ręcznikami (true story). Ach, te problemy pierwszego świata! Chociaż w sumie, co ciekawego można napisać o J.Lo, poza tym że ma spory tyłek i zachcianki rozpieszczonej diwy? To już lepiej kreować ją na ofiarę okrutnych mediów.

Ostatecznie, nie ma dramatu. Mam nadzieję, że gwiazdy z następnych miesięcy będą lepiej opisane i ciekawsze. Pomału męczy mnie już stricte lifestyle’owa formuła InStyle’a, w gruncie rzeczy potrzebuję w pismach więcej psychologii.

Tymczasem biorę się za czytanie świeżutkiego, listopadowego Glamour – złośliwa recenzja już niebawem (nie mogę przemilczeć kolejnej paskudnej okładki). Stay tuned!

Październikowe nowości

Październik upłynął mi pod znakiem edycji limitowanych z Cosnovy, „domowego SPA” i rosnącej niechęci do sieci drogerii Natura.

Dłonie, stopy i paznokcie:

1. Essence Colour & Go – lakier do paznokci (112 Time for Romance) | Przepiękny brokatowiec i mój absolutny faworyt tego miesiąca. Świetnie wygląda jako topper nałożony na np. ciemny brąz. Szkoda tylko, że tak ciężko zmyć go z paznokci. Cena: 6.99.

2. Essence Colour & Go – lakier do paznokci (68 High Spirits) | Wymyśliłam sobie jesień pod wezwaniem wszelkich możliwych odmian zieleni – głębokiej, miętowej, butelkowej i zgniłej. Efektem poszukiwań tej ostatniej jest zakup lakieru Essence w kolorze szarozielonym z wycofywanej obecnie, starej wersji Colour & Go. Promocyjnie zapłaciłam za niego 3,99

3. Catrice CuCuba LE – lakier do paznokci (05 Take it Mint) | Pisałam już tutaj, że z limitki CuCuba wykupiłabym najchętniej wszystkie kolory, więc kiedy znalazłam ten odcień w „koszyczku ostatniej sztuki”, nie wahałam się ani chwili. Przy okazji zwróćcie uwagę na cenę „pierwotną” – nie ma to jak sprzedawać produkt w promocji, a liczyć za niego tyle, ile za pełnoprawną wersję i jeszcze wmawiać klientowi, że na tym oszczędza… Cena: 10,49.

4. Paloma Hand SPA – cukrowy peeling do rąk | Już od jakiegoś czasu planowałam zakup specjalnego peelingu do rąk, a pozytywna recenzja na blogu Kota w kosmetyczce przekonała mnie do wyboru właśnie tego. Cena: 7,99.

5. Perfecta SPA – saszetka pedicure pielęgnacyjny | W zeszłym miesiącu z niemałą przyjemnością zużyłam saszetkę do dłoni (maska-serum + szafirowy peeling), w tym miesiącu postanowiłam sprawdzić tę przeznaczoną do dolnych kończyn :) Cena: ok. 2,50. 

Kolorówka i edycje limitowane:

1. Catrice Nymphelia LE – sztuczne rzęsy Lashes To Mistify | Tak się jarałam tymi rzęsami kiedy je pierwszy raz zobaczyłam, ale kiedy kilka dni później zdecydowałam się na ich zakup, zdążyły zniknąć z półek… Z ogromną radością odnalazłam je więc na wyprzedażowym stoisku rozstawionym w Naturze koło stacji metra Centrum. Obecnie gorączkowo staram się wymyślić okazję, na którą będę mogła je założyć. Rzęsy po obniżce kosztowały 9,90. 

2. Catrice Caramé LE – liquid eye-liner (01 Peacock Blue) | To z kolei ogromna wtopa. Nieświadoma niczego, kupiłam (zaklejony, żeby nie było) eyeliner, skuszona estetycznym opakowaniem i zapowiedzią „pawiego błękitu”. Wzorek kojarzył mi się z którąś z niedawnych, „barokowych” limitek: Urban Baroque albo Revoltaire. Niestety, pogooglałam dzisiaj i okazało się, że liner pochodzi z limitki Caramé sprzed ponad dwóch lat, o której istnieniu nie miałam do dzisiaj zielonego pojęcia – nawet oficjalna strona Catrice o niej zapomniała… Wg opakowania ważność produktu to pół roku, czyli Natura rzuciła na sprzedaż produkt przeterminowany o co najmniej 18 miesięcy! Po otwarciu okazało się, że eyeliner jest wyschnięty na kamień. Pomogło mu wlanie do środka kilku kropel wody, ale po nałożeniu potwornie podrażnił mi powieki – nic dziwnego, biorąc pod uwagę moje dzisiejsze odkrycie dotyczące daty produkcji. Na ten przeterminowany, „okazyjny” produkt wyrzuciłam 6,99. 

3. Essence Circus Circus LE – cień w kremie (02 Raise the curtain for…) | Te cienie też chodziły za mną od dłuższego czasu, chyba odkąd zobaczyłam pierwsze zapowiedzi Circus Circus. Znalazłam je na tym samym stoisku, co produkty 1 i 2, i tym razem już się nie zastanawiałam. Wzięłam średni odcień czyli szaro-srebrno-zielony (?) Raise the curtain for… W promocji zapłaciłam 8,99

4. Catrice Hollywood’s Fabulous 40ties LE – pomadka (04 The Nude Scene) | Nie mogłam się doczekać wejścia do Polski najnowszych edycji limitowanych Cosnovy – Essence Wild Craft i Catrice Hollywood’s Fabulous 40ties. Pobiegłam do drogerii kiedy tylko gruchnęła wieść, że już są. Niestety na żywo bardzo mnie rozczarowały i skończyło się tylko na jednej szmince (ale za to jakiej!). Zapłaciłam 16,99.

+ Rival de Loop – maseczka mleko i miód | Skusiła mnie niezwykle niska cena (coś około 1,25zł). Jeszcze nie korzystałam z maseczki, ale post factum naczytałam się sporo negatywnych komentarzy na Wizażu o jej rzekomo uczulających właściwościach i teraz boję się ją otworzyć :D

Wszystkie produkty poza maseczką Rival de Loop kupiłam w drogeriach Natura. Mimo radości z wygrzebanych w nich rarytasów muszę wspomnieć, że bardzo nie podoba mi się taka polityka – sztuczne podwyższanie ceny, sprzedawanie produktów przeterminowanych… Pamiętajcie, trzeba uważać na to, co wyciągacie z promocyjnych koszyczków!

W sumie w tym miesiącu wydałam 76 zł. W porównaniu z poprzednimi miesiącami to bardzo satysfakcjonujący wynik – dalej jednak o kilkadziesiąt złotych za dużo, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie zakupy poza peelingiem do rąk były niezaplanowane i absolutnie zbędne.

PS: Post idzie już teraz, bo więcej szaleństw w tym miesiącu nie będzie – pamiętam o moim antyshoppingowym queście :) 

Quest antyshoppingowy

Połowa października, a u mnie już problem z wydatkami. Kolejny miesiąc, na początku którego obiecałam sobie, że „tym razem nie kupię nic, czego nie potrzebuję”. Jak zwykle wpadam przy tym samym – promocje, ostatnie sztuki, okazje na allegro itp. Grzech nie wziąć czegoś, nad czym kiedyś się zastanawiałam, a teraz wypływa w promocyjnej cenie, grzech nie wziąć dobrej marki w moim rozmiarze… itp., itd. Dobrze przynajmniej, że w tym miesiącu sczyściłam się głównie na książki. Tym niemniej, dzisiejsza spontaniczna wizyta w H&M i wydanie w nim kolejnych 150zł na totalnie niepotrzebne mi rzeczy, utwierdziły mnie w przekonaniu, że najwyższa pora coś ze sobą zrobić. Dlatego też, oficjalnie, przed całą blogosferą, ogłaszam WIELKI QUEST ANTYSHOPPINGOWY, którego celem jest powstrzymanie mnie przed nieplanowanym i niekontrolowanym wydawaniem pieniędzy.

Podstawowe założenia questu:

  • czas trwania: póki co do końca listopada;
  • do zakończenia questu zobowiązuję się przed sobą i blogaskiem nie robić żadnych, spontanicznych zakupów, czy to kosmetycznych, czy to ubraniowych.  Nie wolno kupować spontanicznie, niezależnie od ceny czy (nie)dostępności produktu. Nie wolno wchodzić do sklepów po drodze, czekając na kogoś, albo „żeby tylko pooglądać”, bo nigdy się na tym nie kończy. Nie wolno z nudów przeglądać allegro w poszukiwaniu setnego „biały t-shirt nadruk” albo „H&M sweter 36”.
  • Z zakazu wyłączone są uzupełnienia niezbędne. Niektórych kosmetyków nie kupuję na zapas, potrzebuję pasty do zębów, nowej szczotki, pianki do włosów, proszku do prania itp. Daję więc sobie prawo do jednej wizyty w miesiącu w Rossmannie, ale tylko z dokładną listą zakupów, której mam zamiar trzymać się jak ostatniej deski ratunku :) Z zakazu wyłączone są również zakupy dawno zaplanowane, dlatego w listopadzie pozwalam sobie na poszukiwania i zakup brązowych kozaków (tylko i wyłącznie!), na które odłożyłam już pieniądze.
  • Zamiast intensywnie kupować, mam zamiar intensywnie sprzedawać. Kilkadziesiąt ciuchów czeka poupychanych w szafkach kuchennych, aż w końcu zmobilizuję się, żeby je wystawić. W nadchodzącym miesiącu zaglądajcie więc często na moje allegro, bo dużo będzie się działo :)
  • Jeżeli kontrola wydatków pójdzie zgodnie z planem, pod koniec listopada mogę sobie pozwolić na jeden dzień shoppingu, na którym, jeśli tylko będę chciała, spożytkuję wszystko to, co zaoszczędziłam. Być może nie brzmi to zbyt rozsądnie, ale znam samą siebie: po pierwsze, bardziej niż na wydawaniu mniej, zależy mi na wydawaniu rozsądniej. Lepiej wydać 600 zł jednego dnia i przynajmniej wiedzieć na co, niż przez cały miesiąc rozrzucać to na pierdoły w pięćdziesiątkach. Po drugie, podczas jednego dnia mam siłę na odwiedzenie co najwyżej kilku ulubionych sklepów, więc i tak wyjdzie tego mniej, niż podczas moich przypadkowych „wstąpień na chwilkę” do dziesiątek miejsc miesięcznie.
  • W kontroli dodatkowo pomoże mi wishlista – w ten sposób będę wiedziała, czego szukać (już chociażby na tym nieszczęsnym allegro).

No dobrze, it’s wordpress official, pozostaje tylko wprowadzić akcję w życie. Nie kupować, dużo sprzedawać, dużo zużywać! Checkpointy w każdy piątek. Życzę samej sobie wytrwałości!

Harper’s Bazaar Polska

Dobra wiadomość dla wszystkich tych, którzy jak ja czekają z niecierpliwością na polską wersję Harper’s Bazaar. Dzięki portalowi Press.pl możemy zobaczyć przegląd pierwszego, pilotażowego numeru (niedostępnego w regularnej sprzedaży, „tylko dla wybranych” :> ).  Oficjalnie pismo ma trafić do kiosków w lutym 2013. Redaktor naczelną pisma została Joanna Góra, zarządzająca także innym formatem Hearst-Marquard Publishing – Hot Moda & Shopping

Jak wrażenia? Ja przejrzałam film (zakładam, że to równoznaczne z przekartkowaniem gazety) i powiem szczerze – powiało nudą. Na pierwszy rzut oka to kolejny format z cyklu „moda superlux„, wyglądający jak Elle po delikatnym tuningu i zwiększeniu powierzchni reklamowej do – na oko – 40%. Okładka z dziwnie brzydką Keirą Knightley również nie zachwyca. Zdaję sobie jednak sprawę, że ocena czasopisma powinna się opierać przede wszystkim na lekturze, więc póki co nie mówię nic więcej.

(A swoją drogą nowy In Style daje radę, mimo zmiany naczelnej na byłą żonę Krzysia Ibisza. No alarms, no surprises)

Autorem filmu jest portal press.pl